Każdy, kto ma nieco więcej niż 20 lat i choć odrobinę interesował się tym, co działo się na przełomie tysiąclecia na światowym rynku muzycznym, musi znać Moby’ego. Amerykański muzyk i producent zdobył międzynarodową sławę dzięki wydanemu w 1999 r. albumowi “Play”. Kolejne produkcje cieszyły się stopniowo coraz mniejszą popularnością. Dziś Moby wciąż tworzy muzykę i wydaje płyty, ale nie przebijają się już one do mainstreamu. W mediach społecznościowych sporo uwagi poświęca nie tyle kwestiom artystycznym, co polityce (nie znosi Donalda Trumpa), ochronie klimatu oraz dobrostanowi zwierząt (jest weganinem).
“Porcelain” to nie opowieść o wielkim sukcesie Moby’ego, ale drodze, która go do tego sukcesu doprowadziła. Moby stał się megagwiazdą w wieku 34 lat. Wcześniej spotykały go wzloty i bolesne upadki.
Czytając wspomnienia, kibicujemy młodemu Moby’emu, który mieszkając w opuszczonej fabryce szuka zatrudnienia jako DJ w nowojorskim klubie. Towarzyszymy mu, gdy spaceruje ulicami miasta pełnymi narkomanów i bezdomnych. Jesteśmy z nim zarówno w momentach, gdy szczęśliwy gra dla tysięcy zachwyconych fanów, jak i wtedy, gdy widownia jest nim ledwo zainteresowana. Razem z Mobym poznajemy m.in. Milesa Davisa, Davida Bowiego, Madonnę. Obserwujemy, jak powstaje jeden z jego pierwszych przebojów: “Go!”, jak rodzą się i kończą jego związki. Chcąc nie chcąc, poznajemy też szczegóły dotyczące życia intymnego. Trzymamy kciuki za jego trzeźwość i nagle orientujemy się, że swoje smutki po latach abstynencji znów zaczyna topić w ogromnych ilościach alkoholu.
Książka “Porcelain” po prostu wciąga i nie sposób się od niej oderwać. Wspomnienia kończą się w momencie, w którym Moby’ego czeka premiera “Play” - płyty, która odmieniła jego życie o 180 stopni. Z tego powodu “Porcelain” pozostawia pewien niedosyt, a właściwie ogromną chęć sięgnięcia po więcej. I rzeczywiście, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom czytelników artysta opisał swoje dalsze losy w opublikowanej w 2019 r. książce “Then it fell apart”.
Moby zapewnia, że wszystkie opisane wydarzenia naprawdę miały miejsce, choć przyznaje, że zmienił pewne szczegóły i chronologię, by utrudnić identyfikację niektórych osób. Mimo upływu lat z zaskakującą dokładnością opisuje to, co go spotkało, włączając dialogi, miejsca, napotkanych ludzi. Czytelnik może się w związku z tym czasem zastanawiać, czy artysta rzeczywiście dysponuje tak dobrą pamięcią, czy raczej puścił niekiedy nieco wodze fantazji, chcąc w jak najlepszy sposób oddać klimat i charakter sytuacji, których naprawdę doświadczył.
Historia Moby'ego bez wątpienia inspiruje, pokazując, jak istotna jest ogromna determinacja i miłość do tego, co chce się robić. Pozbawia jednocześnie złudzeń tych, którzy mogą mieć wrażenie, że do osiągnięcia sukcesu wystarczy talent, a gwiazdy muzyki to osoby niezmiennie szczęśliwe i otoczone wianuszkiem wpatrzonych w nie fanów.
Sam Moby zapewnia, że przy pisaniu książki nie korzystał z pomocy ghostwritera. Dlaczego? Jest spokrewniony z Hermanem Melvillem, autorem “Moby Dicka”. A takie pokrewieństwo, nie da się ukryć, mocno zobowiązuje.